Wracając do wydarzeń strajkowych i fali wrzenia w zakładach pracy całego kraju w sierpniu 1988 r wtedy to właśnie po raz pierwszy w przemówieniu telewizyjnym Kiszczak apelował o zaprzestanie akcji strajkowej. Wiemy również, że latał on rządowym samolotem do Gdańska, aby przekonywać Wałęsę do możliwości zawarcia kompromisu, ale na warunkach generała. Notatka funkcjonariusza MSW z 22 sierpnia 1988 r. po przeprowadzonej rozmowie z Kuroniem określa stanowisko obozu Wałęsy „podjęte zostaną bezpośrednie rozmowy z Lechem Wałęsą bez żadnych warunków wstępnych ze strony rządu. W czasie tych rozmów strona rządowa wyraża zgodę na wprowadzenie pluralizmu związkowego z dniem 1 stycznia 1989 roku, natomiast Lech Wałęsa zobowiązuje się do podjęcia natychmiastowych działań w kierunku wygaszania strajków”. Kiszczak, jako wytrawny Czekista mający broń wymierzoną w ofiarę, która nie ma argumentów, aby się bronić oznajmił: „Czekamy przez 20 godzin na działalność pana Lecha Wałęsy w sprawie wygaszenia strajków. Do tego czasu będzie powstrzymane ewentualne użycie środków wymuszających przestrzeganie prawa”. Lech wyznał po latach: „Wiłem się jak piskorz, atakowałem z prawa i z lewa, ale generał Kiszczak postawił rzeczowe, twarde warunki: legalizacja »Solidarności« będzie możliwa wtedy, gdy rozmowy Okrągłego Stołu zakończą się parafowaniem narodowego porozumienia; obecnie strajki powinny wygasnąć w ciągu osiemnastu godzin; następne ustalenia w sprawie Okrągłego Stołu poczynimy za dwa tygodnie, a w tym czasie przygotujemy wstępne listy negocjatorów i doradców. Oczywiście nie byłem zadowolony, ale też nie mogłem zbytnio podskakiwać. Kilkanaście strajkujących zakładów to nie kilkaset jak w sierpniu 1980, a generał powiedział bez ogródek, że i tak beton partyjny próbuje torpedować każdą ofertę ugody z opozycją”.
Podejrzliwość, co bardziej krytycznej części opozycji solidarnościowej można wyrazić słowami Władysława Frasyniuka, który podczas debaty w Magdalence mówił do komunistów: „Trzeba jasno powiedzieć, że my, siadając razem z panami do stołu, działamy nie we własnym interesie: zabiegamy w ten sposób o wasz interes. Dla dobra kraju, dla dobra społeczeństwa, które wam nie wierzy i, które nie chce was słuchać, staramy się zapewnić waszą wiarygodność”. Dało się wtedy zauważyć, że przy suto zastawionym stole i lejącym się mocnym alkoholu i niewybrednych żartach, które opowiadał Michnik m.in. o wycieczce Żydów do Izraela oraz Jezusie chodzącym bosą stopą po Jeziorze Genezaret, bo Izrael jest bardzo drogim krajem – przeważa swoisty spokój i optymizm o przyszłe losy kraju. Bronisław Geremek też zapewniał stronę rządową, że nie będzie dyskutować nad ofiarami represji stanu wojennego, aby nie burzyć klimatu wzajemnych rozmów. Wałęsa powtórzył wznosząc kolejny kieliszek wódki, że należy przywrócić działalność zdelegalizowanej Solidarności, ale konstruktywnie. Wtedy Ciosek z Kiszczakiem przywołali do porządku zebraną stronę opozycyjną i gładko przeforsowali swe plany zakładając od początku, że zachowają 60 procent miejsc w sejmie a do senatu odbędą się wolne wybory, ale resorty spraw wewnętrznych i urząd prezydenta pozostaną w ich rękach. Gestem cynizmu było ze strony Jaruzelskiego i Kiszczaka to, że rozmawiano o wartościach ruchu związkowego a jednocześnie odwieszono zdelegalizowany związek dopiero 8 kwietnia 1989 r.
Kiszczak po uzgodnieniu szczegółów z Jaruzelskim, który wdrażał instrukcje Kremla dokonał zmian, od których nie było odwrotu, które służyły przetrwaniu systemu, który nie dawał zdrowych podstaw funkcjonowania i rozwoju a jedynie umacniał dalej patologie. Po kolejnej turze rozmów w Magdalence funkcjonariusze Departamentu III MSW mieli pisać: „w przekonaniu większości osób z opozycji uczestnictwo w rozmowach otwiera szerokie możliwości kariery politycznej. Przed ludźmi mającymi szanse na takie uczestnictwo staje alternatywa: albo ukorzyć się przed środowiskiem post korowskim i złożyć niejako deklarację lojalności, albo zachować samodzielność. Jacek Kuroń, w prowadzonych rozmowach, starał się wytwarzać wrażenie, że może on, co najmniej odsunąć każdego niewygodnego działacza opozycyjnego”.
Na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR, które miało miejsce w marcu 1989 r. Kiszczak mówił wprost: „Równolegle z szeroką falą rozmów w zespołach i podzespołach »okrągłego stołu« ukształtował się odrębny, poufny nurt dialogu. Miał on formę spotkań roboczych w wąskim gronie z udziałem Wałęsy oraz obserwatorów strony kościelnej”. Obrady w Magdalence nabierają rumieńców, gdy do stołu zasiada Adam Michnik, czyli 7 marca 1989 roku. Szef bezpieki gen. Henryk Dankowski wyraża wtedy refleksje na podstawie skrzętnie protokołowanych rozmów przed okrągłym stołem stwierdzając jednoznacznie – Michnik – obok Geremka i Mazowieckiego – stał się w tym czasie „głównym architektem polityki opozycji w trakcie Okrągłego Stołu”. Przy stole rozmów padł apel ze strony Michnika do kolegów z obozu solidarnościowego, aby przemyśleć „konieczność rezygnacji z tzw. rozliczania za czas stanu wojennego, aby nie psuć atmosfery i nie dawać do ręki konserwie partyjnej broni. Aby ocieplić klimat obietnicami i przypieczętować wspólny interes. Michnik wznosi w stronę Kiszczaka toast „Piję, panie generale, za taki rząd, gdzie Lech będzie premierem, a pan ministrem spraw wewnętrznych”.
Nie zawsze jednak rozmowy miały taki bezproblemowy przebieg. Przykładowo chwilowy impas w rozmowach nieoczekiwanie nastąpił jesienią 1988 r. a rozmowy zostały przerwane za sprawą generała Jaruzelskiego, który nie chciał zgodzić się na uczestnictwo w obradach Michnika, Kuronia a co najważniejsze premier Rakowski podjął decyzję o zamknięciu stoczni gdańskiej będącej kolebką Solidarności. Konflikt załagodził Episkopat Polski, który zorganizował mediacje. Do spotkania doszło w dniach 18-19 listopada 1988 r., w Wilanowie na terenie miejscowej parafii. Po stronie rządowej rozmawiali: Stanisław Ciosek, gen. Czesław Kiszczak a po opozycyjnej i kościelnej: Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, abp Bronisław Dąbrowski i bp Tadeusz Gocłowski.
Jednocześnie Kościół Katolicki w PRL poprzez spotkania z komunistami negocjował warunki odzyskania mienia zagarniętego przez władze po II wojnie światowej i ułożenia przyszłych relacji między państwem a Stolicą Apostolską. Jednak dało się na podstawie tych spotkań zauważyć, że cześć hierarchów w tym prymas Glemp z niepokojem patrzyli jak Alojzy Orszulik, czy arcybiskup Gocłowski realizuję politykę, która pod względem moralnym mogła budzić zastrzeżenia, gdy popiera się mniejsze zło.
Tak oceniał prymas ks. A. Orszulika (zarejestrowanego, jako TW Pireus) – wiemy o tym na podstawie notatki sporządzonej przez agenta MSW: „mieni się głównym politykiem, chełpi się przy tym mocno „okrągłym stołem” i przejawia inicjatywy, które są odbierane, jako działania w imieniu Episkopatu, a w rzeczywistości często nie są spójne z linią Episkopatu”.
Podobne stanowisko preferowało część hierarchów, m.in. arcybp. Henryk Gulbinowicz i bp Ignacy Tokarczuk, których wizja „Solidarności”, jak się obecnie okazuje nie sprawdziła się, bowiem liczyli oni, że „Solidarność” będzie ruchem społecznym zaangażowanym w realizację doktryny Kościoła.
Przyczyn dezaktualizacji wartości ruchu społecznego, jakim jawi się „Solidarność” prymas upatrywał między innymi w niekorzystnym dla Kościoła wpływie na Wałęsę osób z jego najbliższego otoczenia. Osoby te nie cieszyły się zaufaniem Kościoła a zapewnienia Wałęsy o tym, iż kontroluje on sytuację w „Solidarności”, nie były już wiarygodne. Wałęsa nie musiał kontrolować całej Solidarności, bo przy takim parasolu ochronnym władz PRL czuł się bardzo pewnie, wierząc być może naiwnie, że władze wodzi za nos w imię słusznej sprawy, jaką było dobro ojczyzny. Nawet w strukturach kościoła katolickiego zdawano sobie sprawę, że hierarchowie kościelni podobnie jak środowiska sprzyjające „warszawce” (tak określano środowisko sprzyjające Wałęsie, Michnikowi, Kuroniowi) niebezpiecznie przekraczają granice wspierając te środowiska, które prowadzą do fraternizacji” i „zblatowania”. Jak uważał Jarosław Kaczyński efektem tych rozmów była partycypacja „fraternizujących się” beneficjentów obecnej władzy i tych, którzy do układu dołączyli w przeciwieństwie do tych, którzy zostali z niego wykluczeni na zasadzie, że jeśli nie jesteś z nami to jesteś przeciwko nam i już w tym układzie dla ciebie miejsca nie ma. Układ starej nomenklatury ze swoimi nowymi wspólnikami miał na celu skuteczne pozbawienie jakiekolwiek wpływu tych działaczy, którzy byli przeciwnikami paktu z komunistami.
Były wiceprzewodniczący Komisji Krajowej Andrzej Gwiazda nie może ukryć żalu, bo według niego „Magdalenkę” należy interpretować, jako działanie nielegalne, ponieważ – „ Porozumienia nie zawierano ani z rządem, ani nawet z partią, tylko z generałem milicji. Na pewno nie zawierała tego porozumienia Solidarność. Przewodniczący miał statutowo określone prawo do reprezentowania związku na zewnątrz w ramach uchwalonych przez Komisję Krajową. Żadne stanowisko w Solidarności nie upoważniało do zawierania i wypowiadania się w imieniu Solidarności, jeśli nie było to zatwierdzone przez Komisję Krajową”.
Zostaw komentarz
You must be logged in to post a comment.