Ogromne emocje wzbudziła też kwestia indeksacji płac, co wiązało się z realnymi dochodami Polaków. W warunkach ciągłych trudności gospodarczych była to sprawa kluczowa, która stała się przyczyną bardzo ostrego wystąpienia Alfreda Miodowicza, szefa OPZZ, który w kwestii indeksacji chciał przelicytować „Solidarność” a przy okazji wykorzystać to do umocnienia swojej pozycji. Wywołało to ataki na niego nie tylko ze strony partii, ale też Michnika, który zarzucił mu torpedowanie rozmów. Wskutek tego zamieszania OPZZ o mało nie wyłamał się od podpisania porozumień końcowych a sam Miodowicz wywodzący się przecież z kręgów komunistycznych zachował rezerwę do niektórych elementów kompromisu z 1989 roku. W tych warunkach ukształtowało się ostateczne porozumienie. Komuniści właściwie rozegrali partię zapewniając sobie przewagę, choć wydarzenia najbliższych miesięcy pokazały, że część establishmentu mogła się poczuć zawiedziona. Trudno powiedzieć na ile to był skutek niespodziewanych dla PZPR wyników czerwcowych wyborów do sejmu kontraktowego a na ile efekt operacyjno-politycznej gry ze służbami specjalnymi w roli głównej. W każdym razie Mieczysław Rakowski zanotował, że „uciekliśmy spod noża”, co dowodnie wskazuje, że przejmując inicjatywę na politycznej szachownicy i inicjując rozmowy Kiszczak i Jaruzelski wykazali się mistrzostwem politycznym i jednocześnie zadaje kłam tezie o tym, że nie było szans na całkowite obalenie komunizmu. Władza się bała i wiedziała, że gdyby przywódcy opozycji chcieli mogliby przy odpowiedniej determinacji zmobilizować społeczeństwo i zmusić PZPR do oddania władzy. I nie musiało to się wcale odbyć na drodze krwawej rewolucji jak utrzymują to obrońcy „Okrągłego Stołu”. Alternatywny scenariusz jak najbardziej realny mógłby przypominać bardziej „Aksamitną Rewolucję „ w Czechosłowacji niż krwawe zajścia w Rumunii. Prawda jest taka, że tej determinacji im zabrakło albo po prostu wpływowa część opozycji wolała ten zgniły kompromis od prawdziwej niepodległości, bo z różnych względów był on im bardziej na rękę.
Tak, więc podsumowując Magdalenka i Okrągły Stół w kwestiach społeczno-gospodarczych zmieniły niewiele, stały się fundamentem nowego układu politycznego natomiast wyraźnie zmieniły ustrój państwa zastępując komunistyczną Radę Państwa urzędem Prezydenta, wprowadzając dwuizbowy parlament, przy czym wybory do sejmu miały się odbyć na zasadzie kontraktu (stąd wybory i sejm kontraktowy) a wybory do senatu miały być wolne. Umożliwiono rejestrację „Solidarności” i innych organizacji związkowych i stowarzyszeń niezwiązanych z władzami, choć na warunkach, jakie władze narzuciły, zwiększono kompetencje Trybunału Konstytucyjnego (pozostawiając tam jak i w ogóle systemie sądowniczym dawny establishment) i Rzecznika Praw Obywatelskich. Zagwarantowano wolność mediów, ale znowu na zasadzie licencjonowanej tak jak to wykazano powyżej. Zmiany ustrojowe zostały zatwierdzone jeszcze przez sejm PRL IX kadencji w formie tak zwanej Noweli Kwietniowej (7.04.1989 r.). Tak, więc nadal obowiązywała stalinowska konstytucja z 1952 roku tyle, że gruntowanie zmieniona. Sejm uchwalił jednocześnie ordynację wyborczą, która była niezwykle skomplikowana, co się wiązało z tym, że wybory do sejmu wcale wolne nie były a ich specyficzny charakter był następstwem postanowień okrągłostołowych. I tak na przykład skreślenie kandydata oznaczało nie oddanie głosu na niego, ale wręcz przeciwnie. Wyborcy w czasie głosowania otrzymywali kilka kart wyborczych. Te komplikacje przyczyniły się do zmniejszenia frekwencji, która i tak była wysoka, jeśli porównać ją z frekwencją z lat późniejszych. Społeczeństwo mimo zmęczenia entuzjazmowało się zmianami i dało się odczuć stan pewnej euforii w rezultacie do wyborów poszło 62 % uprawnionych. Komuniści mieli zagwarantowane 65 % miejsc w sejmie, o co „walczyli” w 108 okręgach wyborczych w ramach swoich „kurialnych” list, na które byli wciągnięci przedstawiciele PZPR, partii i organizacji satelickich. Ważna była lista krajowa obejmująca 35 kandydatów z najwyższych władz partyjnych. Konieczne było zdobycie 50% ważnych głosów, aby wejść do parlamentu. Jeśli ktoś tego nie uzyskał przewidziano dogrywkę w drugiej turze. Władza była tak pewna siebie, że tej zasady nie zastosowano w stosunku do listy krajowej, (na którą głosowano w całym kraju), co wpłynęło później na zamieszenie wokół wyborów. „Wolna” część wyborów do sejmu oficjalnie odbywała się, jako rywalizacja kandydatów bezpartyjnych. Opozycja prowadziła kampanię wyborczą po auspicjami Komitetu Obywatelskiego „Solidarności” (choć część kandydowała z innych opozycyjnych list) wykorzystując do tego nowoczesne jak na owe czasy mówiąc współczesnym językiem metody piarowe. Na przykład zaangażowano w kampanię zagraniczne gwiazdy kina i estrady (np. Jane Fonda, Yves Montand, Steve Wonder). Symbolem wyborów był słynny plakat z napisem „ w samo południe” nawiązujący do słynnego westernu z Garym Cooperem w roli głównej wzywający do głosowania na kandydatów „Solidarności”.
Wyniki wyborów były prestiżową porażka komunistów, ponieważ opozycja zdobyła 160 z 161 możliwych do ugrania miejsc w sejmie i 92 miejsca w senacie. Największym zaskoczeniem była klęska listy krajowej, z której dostało się tylko dwóch kandydatów w tym Mikołaj Kozakiewicz, przyszły marszałek nowego sejmu. Społeczeństwo dało, więc władzy czerwoną kartkę. Gdyby te wybory były całkowicie wolne władza by została dosłownie zmieciona i możliwa byłaby budowa nowej Polski znacznie szybciej i przede wszystkim uczciwiej. Niestety przywódcy opozycji woleli paktować z komunistami i pić z nimi wódkę dzieląc Polskę kupując albo świadomie rozpowszechniając mit, że kompromis ocalił kraj przed rozlewem krwi. Prawda jest taka, że wśród ludzi reżimu raczej niewielu by chciało umierać za system, który się walił a o tym, że się wali widziała większość PZPR-u. Wobec zaistniałej sytuacji konieczna była druga tura, bo trzeba było zwalczyć o pozostałe 8 miejsc w senacie. W związku z tym, że większość listy krajowej poległa władze błyskawicznie zmieniły ordynację wyborczą i wystawiły ponownie do wyborów nieobsadzone 33 mandaty. Warto zaznaczyć, że proponowano nawet unieważnienie głosowania na listę krajową. Była to, więc kompletna farsa i kpina z podstawowych zasad, na jakich mogą się odbywać demokratyczne wybory. Niemniej jednak dotychczasowi kandydaci nie ubiegali się już o wybór a zastąpiono ich, kim innym rozdzielając te mandaty między okręgi wyborcze. W drugiej turze, która odbyła się 18 czerwca opozycja zdobyła 7 mandatów w senacie i jeden brakujący z pierwszej tury a strona rządowa tylko jeden mandat do senatu i siłą rzeczy wprowadziła do sejmu „wyborcze sieroty” w miejsce dawnej listy krajowej. W drugiej turze frekwencja wyniosła tylko 25 %.
Zostaw komentarz
You must be logged in to post a comment.